czwartek, 26 października 2017

Taka wiara


Spotkałam w szpitalu pewnego Pana. Radosny, uczynny, 78 lat, …chory.

***

Mówi, że już wiadomo, co mu jest. Ma nowotwór, z tego, co zrozumiałam, układu pokarmowego. Oddział wewnętrzny, wcale nie onkologiczny. On leży na swoim łóżku, ja siedzę obok, przy łóżku innego pacjenta.

Pytam, czy będą go leczyć. Mówi z ogromny spokojem, że nieoperowalny, złośliwy, że będzie teraz musiał jeść papki, żeby krwotoków nie było.

- Wie Pani, jak się dowiedziałem, może to dziwnie zabrzmi, ale… jakbym prezent dostał.

Patrzę zdziwiona, nie przerywam, uśmiecham się.

- Kiedyś, jak byłem młody i zachorowałem, to się martwiłem, bardzo, o żonę. Zostałaby sama z trójką dzieci. Ale teraz… dzieci już dorosłe.

- Ale żona zostanie – mówię.

- Żona też się cieszy, jak widzi, że ja się cieszę.

Po chwili, widząc u Pana różaniec na palcu, mówię:
- Jak się wierzy, to nie ma się czego bać.

- Właśnie – rozpromienił się. – Ja mam dobrą relację z Panem Bogiem.

***

W życiu nie słyszałam tak pogodzonej osoby ze śmiercią.

Żegnając się życzyłam temu Panu Nieba.

- Chciałbym – powiedział.

Kasia_b