Wysiałam
maciejkę na wiosnę, w donicy, na balkonie. Wyrosły dwie. Wysiałam groszek
pachnący, z dziesięć ziaren wsadziłam do ziemi. Wyrósł jeden. Nie kwitnie. Nagietki
rosną, ale słabo i też wciąż nie kwitną.
Podejrzewam,
że ziemia jest kiepska.
Oczywiście
moje problemy z kwiatami balkonowymi to tylko prolog. Dalej będzie o sprawach
większej wagi (chociaż denerwuje mnie, że tak słabo mi idzie z kwiatami
balkonowymi), o problemach z ludzką glebą, na której Jezus sieje Swoje Słowo –
Słowo, którym sam jest.
Przed Ewangelią
dzisiaj było powiedziane: Ziarnem jest słowo Boże, a siewcą jest Chrystus, każdy, kto Go znajdzie, będzie żył na wieki.
Zwróciłam na tę aklamację szczególną uwagę, bo łączy dwie rzeczy. Jedną –
działanie Zbawiciela i drugą – działanie człowieka.
Pan Bóg
sieje, można powiedzieć, gdzie popadnie. Nie obawia się „zmarnować” ziarno.
Problem jest z człowiekiem, w którym Jego dar (ziarno) nie może się zakorzenić
(ale korzeń to jeszcze mało) i wydać owoców. Człowiek jakoś musi się postarać,
poszukać Siewcy.
Psalmista
napisał o Bogu: Nawiedziłeś i nawodniłeś ziemię, wzbogaciłeś ją obficie. (…) I
tak uprawiłeś ziemię: nawodniłeś jej bruzdy, wyrównałeś jej skiby, spulchniłeś
ją deszczami, pobłogosławiłeś płodom. …Pan Bóg przygotowuje ziemię w człowieku!
Wydaje się więc, że to, co ma zrobić człowiek to jakieś minimum. Skoro On glebę
użyźni, ziarno wysieje, zadba o jego wzrost, nawodni, nasłoneczni. …A jednak
pozostawia człowiekowi wolność, możliwość decyzji: Chcesz, żebym zadziałał?
Kasia