Byliśmy z mężem na spotkaniu „po latach”. Studencki klub turystyczny, w którym się poznaliśmy, obchodził okrągłą rocznicę.
Uśmialiśmy się serdecznie, czytając stare kroniki klubowe; własne i innych absurdalne wpisy, mówiące o sprawach bieżących (klub schodzi na psy; gdzie jest żarcie?, znowu nikt nie posprzątał), ale też wspominające górskie i kajakowe wyprawy. …Było nam wtedy, w górach, na rajdach, dobrze razem :)
Na spotkaniu były trzy pokolenia. Skupiliśmy się rocznikami, w podgrupy i mieliśmy na twarzach uśmiechy od ucha do ucha. Nastrój podnosiły też stare piosenki turystyczne, grane przez zaproszone na jubileuszowy koncert stare zespoły. Zauważyłyśmy z koleżanką, że teksty piosenek brzmią jednak inaczej.
Oczy szerzej się otworzą i przypomną, i pomarzą. Oni już nie mają czasu, ale dzieciom się przydadzą. Opowieści, opowieści, takie tanie, no bo własne, uśmiechają się, a jeśli przesadziłeś coś - nie zasną.
Wtedy, na studiach, nikt z nas nie miał dzieci.
Tak, o dzieciach też sobie poopowiadaliśmy. A… dzieci jednego z klubowych małżeństw (bo klub studencki jest, jak to na studiach bywa, klubem matrymonialnym ;-) opowiadały wspomnienia z naszych czasów swoich rodziców. To było… wzruszające :)
Ale największym zaskoczeniem dla mnie było… wspólne odmówienie jutrzni z jedną koleżanką. W sali szkolnej, na pryczy, z tabletu, rano po koncercie. Nie spodziewałabym się! Okazało się, że jest we wspólnocie. I jeszcze jeden kolega też się przyznał. …Fajne takie.
Wiem, że spotkania „po latach” mogą być różne. Czasami trupy wyłażą z szafy. Na szczęście moja pamięć jest słaba. Nie pamiętałam żadnych przykrości. Trup mnie nie zaskoczył. Cieszyłam się z każdego spotkanego człowieka. A oni, takie miałam wrażenie, cieszyli się spotkaniem ze mną.
Kasia